29 listopada 2013

...przymus chodzenia na wykłady

Obowiązkowe wykłady. Czy to w ogóle komuś potrzebne? Jeśli prowadzący ma coś do powiedzenia, to wartościowi studenci, którym zależy i tak przyjdą, nie przyjdą to ich strata, nie UNIWERSYTETU ani prowadzącego. Gorzej, że niektórzy wykładowcy nie mają nic do powiedzenia, nie potrafią przekazać wiedzy, a nawet tego nie lubią robić. Ale muszą, bo naukowcy w Polsce muszą i już. I cierp Ty studencie i Ty wykładowco. UNIWERSYTET za to ma "najlepszą" kadrę. To się liczy w "świecie". I papierki się zgadzają.
Druga sprawa jest taka, że czasami wykładowcy prowadzą zajęcia  z tematów, które ich samych mało interesują, ale kogo to obchodzi? UNIWERSYTET potrzebuje, by to zagadnienie było zrealizowane, papierki wypełnione, to i zajęcia się odbywają.
Przymus chodzenia na wykłady. No i po co? Boimy się pustych sal? Nie trzeba zatrudniać bele kogo ani przyjmować na studia ludzi z ulicy. Lepiej 5 wartościowych studentów na roku niż 250 z czego 70% nie wie jak wygląda ich profesor. Ale "droga Pani w czasach kryzysu ideały nie mają racji bytu" i jak tutaj dyskutować? Kasa, kasa i jeszcze raz kasa się liczy.
I siedzi te 250 osób na sali, klepią głupoty jeden do drugiego. Chcesz się skupić, nie możesz i sama zaczynasz klepać. Wychodzisz po godzinie z paroma nowymi plotkami, przepisem na ciasto marchewkowe i poczuciem zmarnowanego czasu. Już lepiej na kawę się umówić.
Edukacja nieformalna górą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz